Tablica na frontowej ścianie pałacu Raczyńskich z umocowaną tabliczką z kodem QR. Fot. Karol Zgliński
W pierwszych dniach powstania warszawskiego w gmachu pałacu Raczyńskich przy ul. Długiej 7 formował się batalion „Wigry II”.
Początkowo na Długiej 7 działał szpital batalionu „Wigry” kierowany przez dr Izabelę Niedźwiecką ps. „Bela”.
Od 4 sierpnia 1944 zaczęto tworzyć tutaj Centralny Powstańczy Szpital Chirurgiczny nr 1. Rozpoczął on swą działalność 12 sierpnia 1944 roku w gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości przy ulicy Długiej 7. Placówka dysponowała wyłącznie oddziałami chirurgicznymi rozmieszczonymi na piętrach, parterze i w piwnicach. Planowano możliwość przyjęcia i leczenia 600 rannych.
W budynku przy ul. Długiej 7 od 7 do 26 (27) sierpnia miała siedzibę Komenda Główna Armii Krajowej.
Central Insurgent Surgical Hospital no 1
When the “Wigry II” battalion was formed in the first days of the Warsaw uprising in the Raczyńskich Palace on 7 Długa, a battalion hospital was set up there, which was later transformed into the Central Insurgent Surgical Hospital no 1. The hospital opened on 12 August, 1944. It had surgical wards for 600 wounded. Since 13 August the hospital was headed by reserve Maj. Dr Adolf Falkowski. Its staff consisted of highly qualified doctors and personnel from the bombed out John of God Hospital. Between 7-26 August the Home Army Headquarters was stations here.
The institution was well supplied with medicines, food and bed sheets provided by civilians. An operating block was organised in the basement from Kilińskiego Street, admissions were in the cellar. With time, more and more wounded were brought to the hospital, especially after 13 August, when a German trap tank exploded on Kilińskiego Street. At that time all basements and flats on the ground and first floors were adapted for hospital needs. Around 14 August the hospital received the sick from a burnt out hospital on 5 Barokowa Street. The wounded lay everywhere: on the beds, near the beds, in the hallways on matrasses, stretchers or blankets. Two operating teams were formed, which worked night and day in extremely difficult conditions.
The Germans systematically bombed the building. Around 19 August a bomb damaged rooms on the second floor, which made it necessary to transfer some of the wounded to makeshift hospitals on 46 Podwale Street and on Sanguszki Street. At the end of August, following an unsuccessful attempt by insurgents to cross to the City Center, the command of the “Północ” group decided to evacuate all the wounded capable of walking and the less seriously wounded. At the same time all seriously wounded patients and the entire personnel was gathered on 7 Długa Street from nearby posts, in total about 500 wounded and 50 personnel.
Some of the wounded were transported through the sewers to the City Center. The evacuation ended on the night of 1/2 September. The Germans entered the hospital on 2 September. They surrounded the building, threatening to start shooting if people do not come out. The seriously wounded were to stay. A column formed by patients and personnel was forced to walk down Podwale Street towards the Castle Square and Krakowskie Przedmieście Street. For the whole time the Germans murdered those whom they suspected to be insurgents. Four medical orderlies had died on the way. Only a small group reached the hospital in a Seminary on 52 Krakowskie Przedmieście Street.
In the meantime the wounded left in the hospital on 7 Długa Street were murdered by the Germans and their bodies were burnt. According to later findings 200 people were killed.
Organizacja szpitala, personel lekarski i pielęgniarski
Kadrę szpitala stanowili lekarze i personel ze zbombardowanego Szpitala Jana Bożego przy ul. Bonifraterskiej róg Konwiktorskiej, który należał dawniej do Kliniki Psychiatrycznej Uniwersytetu Warszawskiego. To właśnie tam zaczęto dowozić rannych z Woli i z rejonu getta.
Do szpitala Św. Jana Bożego został m.in. przywieziony sanitarką dowódca batalionu „Parasol” – Adam Borys, ciężko ranny w ramię 6 sierpnia przy ul. Żytniej. W szpitalu został dwukrotnie operowany, nie pozwolił sobie amputować strzaskanej ręki, lecz nie przywrócono mu w niej sprawności. Jego łączniczka, Halina Olszewska-Kalinowska „Marysia”, zajmowała się nim w kolejnych szpitalikach, do których był przenoszony.
Po 10 sierpnia szpital Św. Jana Bożego znalazł się blisko pierwszej linii walki, był coraz bardziej ostrzeliwany. Zdecydowano się przenieść go w głąb Starego Miasta. Jednak jeszcze 12 sierpnia, gdy rozgrywała się bitwa o Stawki, przynoszono tam rannych. Na parterze, w sąsiedztwie sal opatrunkowych i operacyjnych, leżeli na noszach ciężko ranni, czekając na swoją kolejkę. Walczyły o nich liniowe sanitariuszki, próbując przyspieszyć dla nich ratunek.
Szpital Św. Jana Bożego posiadał bardzo dobrze wyszkoloną i ofiarną załogę oraz grupę wybitnych chirurgów, którzy przybyli tam w czasie powstania: płk dr Bronisław Stroński, dr Wincenty Tomaszewicz, dr Halina Jankowska, dr Leon Uszkiewicz, lekarze – Sroczyński
i Franciszek Szumigaj. Jeszcze przed powstaniem szpital był dobrze zaopatrzony w leki
i żywność.
300 rannych ze szpitala Św. Jana Bożego wraz z personelem, ewakuowano w dwóch etapach, do 15 sierpnia i częściowo do 20 sierpnia, do nowo zorganizowanego szpitala w gmachu dawnego Ministerstwa Sprawiedliwości przy ul. Długiej 7. Ewakuowano tu także rannych ze Szpitala Maltańskiego. Przyjmowano żołnierzy wszystkich oddziałów powstańczych (AK, AL, PAL, KB). Kierowano tu rannych na wykonanie poważniejszych zabiegów, między innymi żołnierzy Armii Ludowej ze szpitala przy ul. Świętojerskiej 4/6.
Ze szpitala św.Jana Bożego ewakuowano nie tylko personel i rannych, ale również jego stałych pensjonariuszy – chorych psychicznie. Choć przeprowadzono to w sposób zorganizowany, część chorych rozpierzchła się po Starówce, co skutkowało niesamowitymi sytuacjami opisanymi m.in. przez Stanisława Podlewskiego w książce „Przemarszem przez piekło”, np. jeden z chorych twierdził, że nie obawia się bomb lotniczych, bo denko czapki ma wyłożone kawałkiem tektury.
Komendantem nowego szpitala przy Długiej został 13 sierpnia mjr rez. dr Adolf Falkowski, dotychczasowy szef szpitala Jana Bożego. Z tego szpitala pochodził też zespół chirurgów. Skompletowano również zespół doświadczonych pielęgniarek i sanitariuszek z różnych oddziałów bojowych. Ranni czuli się lepiej, gdy zajmowały się nimi znane im dziewczyny.
W suterenie od strony ul. Kilińskiego zorganizowano blok operacyjny szpitala. Głównym pomieszczeniem bloku były dwie sale operacyjne. Jedna – większa – usytuowana od podwórka, druga – mniejsza – od ul. Kilińskiego. Przeprowadzano tam większość operacji, między innymi tzw. laparotomie, resekcje jelit, trepanacje czaszki, amputacje kończyn,
a także operacje w obrębie klatki piersiowej.
Mniejsza sala wyposażona była w umywalkę z bieżącą wodą (dostarczaną najpierw z sieci wodociągowej, a następnie ze studni artezyjskiej), stół operacyjny i stolik zabiegowy.
Część sprzętu medycznego i leków ewakuowano ze szpitala św. Jana Bożego, resztę pozyskiwano drogą rekwizycji z okolicznych aptek i drogerii, większość ze składnicy przy ul. Miodowej 23. Żywność pochodziła z magazynów na Stawkach. Pościel i łóżka ofiarowała ludność cywilna. Po 20 sierpnia zaopatrzenie sanitarne dostarczano kanałami ze Śródmieścia. Szpital na Długiej 7 stał się źródłem leków i materiałów sanitarnych dla innych szpitali i punktów opatrunkowych oddziałów liniowych.
Należy dodać, iż blok posiadał własne źródło światła – dynamo. Korzystano jednak
i z oświetlenia świecami – obowiązek zapalania ich spoczywał na sanitariuszkach. Przez cały okres istnienia szpitala w bloku operacyjnym z dużą skrupulatnością prowadzona była ewidencja rannych i przeprowadzonych zabiegów. Za zgodą dowództwa dokonywano rozszyfrowania pseudonimów, podając w niej pełne dane operowanego.
Operacje prowadził zespół chirurgów w składzie: Bronisław Stroński, Wincenty Tomaszewicz (kierownik), dr Tomaszewiczowa, Artur Krauze, Halina Jankowska, Leon Uszkiewicz, dr Cyryl Jan Mockałło. Operowali też lekarze: Kołaczkowski, Kalinowski, Władysław Jakimowicz, Cyryl Gubalewski, Zygmunt Kujawski, Kazimierz Krajewski, Sroczyński i Franciszek Szumigaj, a także przez kilka dni ppłk dr Stefan Tarnawski ps. „Tarło” oraz dr Niedźwiecka.
Służbą pielęgniarską i sanitarną kierowała siostra przełożona Halina Wiśniewska, która
w niedługim czasie stała się przełożoną sanitarną całej Starówki. Inne pielęgniarki to Wanda Wadowska, Irena Pieśko, Maria Kurowska – kierowała personelem pielęgniarskim i pomocniczym szpitala, Wanda Ogińska, Maria i Wanda Moszczyńskie, Krystyna Janowska, Stanisława Matusiewicz, Jadwiga Paszkowska i inne.
Funkcjonowanie szpitala
Do szpitala transportowano rannych przez cały czas, najwięcej w godzinach wieczornych
i w nocy.
Ranni kierowani byli do szpitala przez izbę przyjęć, która mieściła się również w piwnicy. W izbie przyjęć odbywała się selekcja rannych, stawiano pierwsze diagnozy, podejmowano decyzje co do dalszego leczenia. Pacjenci trafiali bezpośrednio do bloku operacyjnego bądź na oddział. Prócz rannych kierowanych na hospitalizację przychodzili tu ranni na wykonanie drobnych ambulatoryjnych zabiegów, zmiany opatrunku – przy szpitalu działało także ambulatorium.
Liczba osób czekających na Starówce na przyjęcie do szpitali i na zabiegi była stale ogromna. K. Grabowska tak opisuje ten stan na ul. Długiej 7: „U wejścia na noszach, albo wprost na betonie, leżeli bądź siedzieli ranni. Reszta czekała na swoją kolejkę w piwnicy sąsiadującej z pomieszczeniami, gdzie się operuje. W zasadzie pierwszeństwo mieli ci, którym tylko natychmiastowy zabieg mógł uratować życie. »Beznadziejnych«, względnie lżejsze przypadki, odkładało się ciągle na później”.
Ranni w szpitalu leżeli wszędzie, na łóżkach, obok łóżek i w korytarzach na materacach, noszach lub kocach.
W obliczu ogromnej ilości rannych utworzono dwa zespoły operatorskie, które przy kanonadzie bomb i pocisków, bez światła i wody operowały dniem i nocą.
Asystujący przy operacjach sanitariusz Edward Kowalski ps. „Edek”, po wojnie profesor medycyny, który później znalazł się na Woli, tak to opisał: „Każda z dwu »sal« do dużych i mniejszych zabiegów, posiadała swój zespół operacyjny, który pracował dzień
i noc bez wytchnienia. »Sale« operacyjne mieściły się w dwóch malutkich piwnicach, które trzęsły się od wybuchów bomb i obstrzału artylerii. Tynk z sufitu spadał nieraz na pole operacyjne. Światło, jakim rozporządzaliśmy, były to świece, częstokroć jedna świeczka trzymana nad raną. Wodę, z narażeniem życia (wszystko zresztą było tu z narażeniem życia), czerpano z jakichś niezasypanych studni i przynoszono w otwartych kubłach. Siostra Marta (szarytka) czyniła nadludzkie wysiłki, aby wysterylizować narzędzia chirurgiczne i bieliznę operacyjną (...) Pamiętam, że liczba operacji na obu salach wynosiła około 1000 przez ten miesiąc”.
Przy operacjach oprócz siostry Marty asystowały: instrumentariuszka „Wanda”, sanitariuszki Stefania Magdzińska-Dembińska „Stenia”, Aleksandra Lendzionowa obecnie Białczyńska „Ola”. Do ich obowiązków należało przygotowanie rannego do zabiegu tj.: umycie go, w zależności od miejsca – ogolenie pola operacyjnego i odkażenie jodyną. Po wykonaniu tych czynności informowały chirurga: „ranny do zabiegu gotów”. Ponadto jedna z nich asystowała przy szykowaniu się chirurgów i instrumentariuszek do zabiegu, między innymi chirurgicznym myciu rąk, odkażeniu ich stosowanym wtedy środkiem dezynfekcyjnym – walwanolem. Służyły swą pomocą podczas zabiegu bądź to chirurgom np. przy amputacjach – podtrzymując kończynę, czy też instrumentariuszkom, także w transfuzjach krwi lub płynów krwiozastępczych. Operacje odbywały się w narkozie eterowej.
Po zakończeniu zabiegu zakładały jałowy opatrunek, który umocowywały przy pomocy mastizolu. Następnie, po zabraniu rannego przez tzw. noszowych, porządkowały
i dezynfekowały pomieszczenie, usuwały pozostałości po zabiegu.
Pielęgniarki odpowiedzialne były za sterylność zestawu narzędzi chirurgicznych, materiału opatrunkowego i bielizny oraz instrumentowanie w czasie trwania zabiegu. Zarówno pielęgniarki, jak i sanitariuszki, w szczególnych przypadkach także, gdy zabrano rannego poza obręb szpitala, kontrolowały sposób gojenia się rany, zmieniały opatrunki. Środki anestetyczne, opatrunkowe dostarczał w każdej ilości sanitariusz „Edek”. Źródło tych zapasów nie było personelowi bloku znane, podobno był nim bunkier żydowski w okolicy ul. Miodowej i Senatorskiej.
Z czasem do szpitala dostarczano coraz więcej rannych, zwłaszcza po 13 sierpnia, kiedy wybuch niemieckiego transportera ładunków wybuchowych na ulicy Kilińskiego spowodował masakrę.
Wówczas szef służby sanitarnej Grupy „Północ”, ppłk dr Tarnawski, polecił zająć na potrzeby szpitala wszystkie piwnice i mieszkania na parterze i pierwszym piętrze wzdłuż Podwala aż do Freta. Były to miejsca przeznaczone dla lżej rannych i dla rekonwalescentów.
Eksplozja poważnie uszkodziła prawą oficynę pałacu. Na skwerze przed budynkiem, od strony Kilińskiego, wykopano ok. 10 grobów, do których złożono ponad 150 ciał zabitych (zostali oni ekshumowani w kwietniu 1945 roku).
Śmiertelność podczas zabiegów i po zabiegach była dość niska. Zdarzali się jednak ranni, którym niestety nie można było już pomóc. Pielęgniarki i sanitariuszki stawały się dla tych rannych osobami najbliższymi – często matką, córką, siostrą, powiernicą ostatnich życzeń, pomagały znieść ból i cierpienia śmierci.
W pewnym momencie zaczęło brakować łóżek i bielizny pościelowej, coraz trudniej było
o wodę. Szpital był systematycznie ostrzeliwany ogniem artyleryjskim i bombardowany.
Około 14 sierpnia do szpitala na ul. Długiej 7 skierowano rannych ze spalonego szpitalika przy ul. Barokowej 5. Około 19 sierpnia, po uderzeniu bomby w gmach przy ul. Długiej 7 zniszczone zostały pomieszczenia na drugim piętrze. Część rannych zginęła, a ocalałych przeniesiono do piwnic. Około 33 rannych z I piętra oraz sanitariuszki Marię Przyborowską i „Kowalską” przeniesiono do utworzonego w trzech salach szpitalika „Czarny Łabędź” w budynku przy ul. Podwale 46. Pozostałych skierowano do szpitalika w gmachu PWPW przy ul. Sanguszki.
Pisząc o szpitalu na Długiej, nie można zapomnieć o jego dobrym duchu, który wszystkim dodawał otuchy i krzepił słowem Bożym. Był nim ojciec Tomasz – jezuita. Pogodny, uśmiechnięty, niezwykle ruchliwy, uwijał się wśród chorych, gotowy na każde ich skinienie.
Pałac Raczyńskich siedzibą Komendy Głównej AK
Poniższy tekst to fragment książki Roberta Bieleckiego: „Długa 7 w Powstaniu Warszawskim” (za wyjątkiem ostatniego fragmentu).
W budynku przy ul. Długiej 7 od 7 do 26 (27) sierpnia miała siedzibę Komenda Główna Armii Krajowej.
Komenda Głowna 6 sierpnia przeniosła się z fabryki Kamlera na ul. Dzielnej 72 na Woli na Stare Miasto, do szkoły na ul. Barokowej. Ze względu na intensyfikację ostrzału
i bombardowań dzielnicy staromiejskiej uznano, że bezpieczniej będzie pomieścić Komendę Główną w solidnych murach pałacu Raczyńskich.
W Pałacu Raczyńskich zostali ulokowani:
dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór” z adiutantem, kpt. Ryszardem Krzywickim „Szymonem”,
szef sztabu KG i zastępca dowódcy AK gen. Tadeusz Pełczyński „Grzegorz”,
sekretarka dowódcy AK, Janina Karasiówna „Bronka” z zespołem łączniczek komendanta,
oddział obsługi wewnętrznej i służby łącznikowej (kancelistki, szyfrantki, łączniczki)
w liczbie ok. 50 kobiet i kilku mężczyzn z batalionu kuriersko-pocztowego,
szef Oddziału II płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller”,
szef Oddziału III płk Józef Szostak „Filip”,
szef Oddziału V płk Kazimierz Pluta-Czachowski „Kuczaba”,
zespół pracowników Oddziałów II, III i V w liczbie kilkunastu osób,
szef Biura Informacji i Propagandy mjr Tadeusz Wardejn-Zagórski „Gromski”
z zespołem 5 pracowników,
3-osobowy zespół radiotelegrafistów z dwiema radiostacjami,
dowódca ochrony posterunku dowodzenia płk Stanisław Klepacz „Jesion”.
W miejscu postoju KG znajdował się także delegat Rządu na Kraj, inż. Jan Stanisław Jankowski „Soból” wraz z kilku współpracownikami.
Zadania osłony Komendy Głównej pełnił od 1 sierpnia pluton 11-12 z dywizjonu „Jeleń”, dowodzony przez por. „Stolarza” (Jerzego Kamlera), właściciela wspomnianej fabryki mebli przy ul. Dzielnej 72.
Komenda Główna AK zajęła początkowo pomieszczenia parterowe w prawej oficynie pałacu Raczyńskich z oknami wychodzącymi na ul. Kilińskiego. Wieczorem 13 sierpnia
w wyniku eksplozji czołgu-pułapki poważnie kontuzjowany został gen. „Bór”, który z okien swojego pokoju oglądał ten pojazd. Pomieszczenia tego skrzydła pałacu Raczyńskich zostały bardzo zniszczone i nie nadawały się do użytku. Komendę Główną przeniesiono więc do lewej oficyny, z oknami wychodzącymi już tylko na dziedziniec pałacu. Gen. „Bór” – z racji swej kontuzji – zajął niewielki, stale zaciemniony pokój, który opuszczał rzadko, przede wszystkim wówczas, gdy brał udział w naradach.
Na drugim piętrze kamienicy przy Długiej 7 zainstalowała się obsługa radiostacji. Próbowano wprawdzie parokrotnie – już wcześniej – pomieścić ją w piwnicach, ale wówczas odbiór był bardzo słaby. Radiostacja ta pracowała tu do 19 sierpnia, kiedy to seria pocisków zapalających z „szafy” trafiła w dach pałacu Raczyńskich, poważnie go uszkadzając. Ranny został obsługujący radiostację radiotelegrafista Józef Miłosz „Biały”, a kpr. Wacław Tarnowski „Koral” i sierż. Józef Kowalski „Malec” kontuzjowani. Radiostację przeniesiono wtedy na ul. Freta 11.
Dzięki tej radiostacji utrzymywano łączność z Londynem, informując Rząd Rzeczpospolitej o sytuacji powstania. Drogą radiową – via Londyn – porozumiewano się także z dowódcą powstania, płk. „Monterem”. Istniała zresztą także łączność kanałowa, a nawet telefoniczna, kiedy to w kanale między Starówką a Śródmieściem rozciągnięto kabel.
Tu trzeba stwierdzić, że Niemcy bardzo szybko zorientowali się, że Komenda Główna znajduje się na Długiej 7. Znalazło to nawet wyraz w meldunkach niemieckiego dowództwa z walk o Stare Miasto. Być może Niemcy wiedzieli o miejscu postoju KG AK dzięki swoim agentom albo też z zeznań wziętej do niewoli ludności cywilnej. Jest wielce prawdopodobne, że miejsce postoju „jakiegoś ważnego sztabu” wykryli lotnicy, przelatujący nad Starym Miastem na bardzo małej wysokości i widzący wielokrotnie większe grupy uzbrojonych powstańców na dziedzińcu Długiej 7 i w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Nic więc dziwnego, że po 13 sierpnia nasiliły się bombardowania i artyleryjski ostrzał tego budynku.
Właśnie 13 sierpnia dowódca plutonu osłaniającego Komendę Główną por. „Stolarz” został zabity na ul. Miodowej odłamkami pocisku moździerzowego. Pochowano go na dziedzińcu Długiej 7 na jednym ze skwerów. Dowództwo plutonu przejął st. wachm. Wincenty Jagnierza „Żubr”.
26 sierpnia Sztab Komendy Głównej AK ewakuował się kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia. Komenda Główna została rozmieszczona w gmachu PKO przy zbiegu Jasnej i Świętokrzyskiej i mieściła się tam do 4 września,
4 września Niemcy zbombardowali gmach PKO zajmowany przez kwaterę Komendy Głównej AK. 5 września Sztab Komendy Głównej AK opuścił zbombardowany budynek PKO i ulokował się w gmachu Małej Pasty – potoczna nazwa posesji Urzędu Telefonów Miejscowych Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST) przy ul. Piusa XI 19, obecnie ul. Piękna 19 w Śródmieściu Południowym. W tej lokalizacji Komenda Główna mieściła się do końca powstania warszawskiego.
W nocy z 5 na 6 września przeniosła się do Śródmieścia-Południe. Radiostacja Biura Informacji i Propagandy KG AK „Błyskawica” została zainstalowana w oficynie przy ul. Poznańskiej 13 i podłączona do elektrowni na ul. Hożej 51. Do Śródmieścia-Południe została również przeniesiona radiostacja Komendy Okręgu dowodzona przez por. Ottona Wiszniewskiego „Topolę” – cichociemnego. Została umieszczona w domu na ul. Wilczej 54 i podłączona do tej samej elektrowni kpt. „Mechanika”.
Od 5 października 1944 roku siedziba Komendy Głównej Armii Krajowej przeniesiona została do Częstochowy. Mieściła się przy ul. 7 Kamienic 21 i pełniła tę funkcję do 19 stycznia 1945.
Ewakuacja kanałami
W końcu sierpnia, po nieudanej próbie przebicia się do Śródmieścia, dowództwo Grupy „Północ” podjęło decyzję o wyprowadzeniu kanałami: zdolnych do walki z oddziałów bojowych, chorych, lżej, a nawet ciężko rannych pod opieką kolegów i lekarzy wojskowych. Pozostać mieli na Starówce tylko ciężko ranni i chorzy z lekarzami cywilnej służby zdrowia.
Sprawny przebieg ewakuacji zakłóciły nieuzbrojone oddziały żołnierzy, które miały wycofać się kanałami dopiero po wyjściu rannych i chorych, a także ludności cywilnej. „Długie kolumny rannych, ludności (...), całe uzbrojone oddziały” skupiały się przy włazie na ul. Długiej, gdzie działy się, jak pisze P. Stachiewicz, dantejskie sceny. Spierano się z żołnierzami ochrony włazu o pierwszeństwo przejścia, o bagaż, w tym i o broń. Dochodziło do wymiany strzałów. Wszystko to wpłynęło na zahamowanie ewakuacji i powiększanie się oczekującego tłumu.
Ewakuację utrudniał również ostrzał niemiecki od strony ul. Nalewki i Wałowej oraz naloty lotnictwa niemieckiego.
Ewakuacji kanałami z placu Krasińskich towarzyszyła niemiecka próba opanowania szturmem Starówki. Atakowano ze wszystkich stron – wszystkie stanowiska polskie. Szturm wsparty był wyjątkowo ciężkimi bombardowaniami lotniczymi. Trafiony został kilkakrotnie kościół św. Jacka.
O godz. 20 przerwano ewakuację rannych do Śródmieścia. Godzinę później, według ustalonej kolejności, zaczęło przeprawiać się wojsko. Razem z żołnierzami do Śródmieścia wycofywały się sanitariuszki oddziałów bojowych.
Ostatni żołnierze weszli do kanałów w nocy z 1 na 2 września. 2 września o godz. 3 rano, przedostał się kanałami do Śródmieścia dr „Tarło", towarzysząc dowództwu Grupy „Północ". Uprzednio przekazał poszczególnym placówkom leczniczym znajdujące się
w szefostwie zapasy leków, żywności i wydał ostatnie polecenia sanitarne.
Ciężko rannych znoszono ze wszystkich małych szpitalików i piwnic na Długą 7. Wraz z rannymi przychodziły sanitariuszki. Na Starówce została przełożona sanitariuszek – Halina Wiśniewska „Miła", lekarz Edward Kowalski, Tomaszewiczowie, kilka zawodowych pielęgniarek, m.in.: Janina Kwiatkowska-Gawrońska, „Łukasz", Danuta Siemiaszko
i Helena Kłosowicz „Monika”.
Pozostawionych na Starówce ciężko rannych i chorych w myśl zarządzenia władz powstańczych miano zgromadzić w kilku szpitalikach, które spełniać miały rolę miejsc zbiorczych rannych. Zorganizowano je w piwnicach: przy ul. Długiej 7, przy ul. Drugiej 23 – Miodowej 23 oraz Miodowej 24. Ponadto zarządzono, by rozmieścić rannych i chorych
w prywatnych domach.
Po wybuchu pożaru w szpitaliku przy ul. Długiej 16 znajdujące się tam sanitariuszki Halina Wiśniewska „Miła”, Monika Kłosowicz „Monika” i przełożona Kwiatkowska-Gawrońska
z pomocą ludności cywilnej przetransportowały około 30 rannych na ul. Długą. Około 10 rannych przeniesiono najpierw na Długą 10, a potem na Długą 7. Na Długą 7 przetransportowano też około 43 rannych ze szpitalika przy ul. Długiej 6.
Do szpitala przy ul. Długiej 7, zniesiono również rannych i chorych zgromadzonych w pobliskich piwnicach i schronach.
Po tych działaniach cały trzypiętrowy budynek przy ul. Długiej 7 zapełniono rannymi, do piwnic włącznie. Wszystkie korytarze i przejścia zostały zajęte. Chorzy leżeli często wprost na podłodze, na podłożonym papierze, gdyż — jak pisze pielęgniarka szpitala „Klima” — „ani o noszach, ani tym bardziej o siennikach, słomie czy bieliźnie nie mogło być mowy”. W szpitalu przy ul. Długiej 7 zgromadzono około 400 rannych i 50 osób personelu.
W ciągu 2 września stan rannych zwiększył się jeszcze do około 500 osób.
Zbrodnie w szpitalu
Po opuszczeniu Starówki przez powstańców w ruinach Starego Miasta pozostało kilkadziesiąt tysięcy osób z ludności cywilnej i wielu ciężko rannych powstańców i cywilów, których nie sposób było przenieść kanałami.
W placówkach na Starym Mieście pozostała większość pielęgniarek i sanitariuszek. Pod ich opieką było około 7500 ciężko rannych, w tym 2500 powstańców oraz 5 tys. cywilów. Liczbę tę powiększali z pewnością ciężko chorzy.
Pd wycofaniu się powstańców ze Starówki pierwszy raz Niemcy weszli do szpitalu przy ul. Długiej 7 w godzinach przedpołudniowych 2 września. Dokonali wstępnej lustracji, przesłuchań personelu i niektórych rannych. Każde przesłuchanie zaczynało się od pytania: „Czy to jest szpital bandycki”, a przesłuchiwani musieli odpowiadać na klęczkach. Po otrzymaniu zgodnych oświadczeń, iż „Szpital jest szpitalem dla ludności cywilnej”, pozwolono pozostać tam rannym i personelowi. Co więcej, obiecano nawet pomoc. Jednak już po godz. 12 tego dnia przybyła do szpitala grupa żołnierzy SS. Otoczyła cały obiekt, nakazując pod groźbą użycia broni opuścić szpital. Ciężko ranni musieli pozostać. Pod pretekstem znalezienia części powstańczego umundurowania esesmani zastrzelili
2 sanitariuszki.
Rozkazano wychodzić na zewnątrz personelowi oraz chorym i rannym mogącym chodzić. Jednego z ciężko rannych – dowódcę kompanii Tadeusza Majcherczyka, ps. „Zdan”
z batalionu „Łukasiński”, uratowała sanitariuszka „Monika”. Ciężko ranni mieli zostać na miejscu. Utworzoną kolumnę popędzono Podwalem w stronę Placu Zamkowego
i Krakowskiego Przedmieścia. Przez cały czas mordowano tych, których Niemcy uznali za powstańców-bandytów, zginęły między innymi 4 sanitariuszki. Tylko niewielka grupka rannych i sanitariuszek doszła do szpitalika w Seminarium Duchownym na Krakowskim Przedmieściu 52.
W międzyczasie dokonano masakry ciężko rannych pozostawionych w szpitalu. Do leżących strzelano z broni automatycznej, wrzucano do pomieszczeń granaty. Razem
z rannymi zginęła siostra zakonna Anna. Zwłoki zamordowanych polano następnie benzyną i podpalono. Szczątki pozostały na miejscu aż do stycznia 1945 roku. Według późniejszych ustaleń w szpitalu na Długiej 7 zamordowano około 200 osób.
Jedna z sanitariuszek, Wanda Puget ze 104. kompanii Syndykalistów spisała w 1945 r. swoje wspomnienia z ostatnich dni szpitala:
„Dnia 1 września Niemcy, zająwszy uprzednio ul. Franciszkańską, podeszli do nas tak blisko, że trzeba było natychmiast przenosić rannych. Kilku z nich, mieszkańców Starego Miasta, powróciło do swych domów, a raczej do swych gruzów. Wszyscy inni zostali przeniesieni przy pomocy jeńców niemieckich do szpitala w Ministerstwie Sprawiedliwości lub pod „Krzywą Latarnię”. (...) Szpital był przepełniony. Ranni leżeli na wszystkich możliwych kondygnacjach, na salach i korytarzach, a nawet i klatkach schodowych. Najlepsze warunki mieli ci, którzy przebywali w nim już od dłuższego czasu. Byli oni umieszczeni w piwnicach, często na łóżkach, a nawet pościeli. Nowych składało się
w bocznych skrzydłach gmachu na parterze i piętrach, gdzie nie tylko szyby, ale i ramy okienne wylatywały na skutek wstrząsów. (...) Tego dnia wieczorem zaczęła się na terenie naszego szpitala akcja ucywilniania go. Pośpiesznie niszczyło się wszelkie legitymacje, opaski, mundury, a zdobywało się na ich miejsce ubrania cywilne. Najwięcej trudności sprawiało nam usunięcie broni, którą niejeden z chłopców, mimo wielokrotnych napomnień i przeszukiwań ukrywał, nie mogąc się z nią rozstać. Wielu zresztą z nich, półprzytomnych, czyniło to nieświadomie. Z braku łóżek i materaców, leżeli na tłumoku zwiniętych ubrań,
z których co chwilę wytrząsało się jakiś granat lub garść naboi. (...) Noc wydawała się koszmarna, ale niczym była wobec następującego po niej dnia. Był to 2 września. O świcie dostaliśmy wiadomość, że wojska już nie ma i Niemcy przeszli barykady. Dnia poprzedniego ogłaszali oni podobno przez megafony, że cała ludność naszej dzielnicy ma pod groźbą utraty życia wyjść o godzinie 6 rano z białymi chustkami do placówek niemieckich. Szpital postanowił nie ruszać się, bo zresztą technicznie byłoby to nie do wykonania. Wiadomość o poddaniu się dzielnicy (nie wojska) była dla nas okropna, niemniej zapowiadała moment, któregośmy wszyscy oczekiwali – koniec bombardowania. Tymczasem o godzinie 6.30 nadleciały znów sztukasy. Bombardowanie powtórzyło się jeszcze po raz drugi i wreszcie przy trzecim nalocie rakiety sygnalizacyjne rzucane przez Niemców dały temu kres (...) Pierwsi z nich zjawili się u nas około godziny 7.30. Byli to esesmani i wehrmachtowcy. Jeden z nich, wskoczywszy oknem, przeszedł się po salach
i w pewnej chwili, znalazłszy u jednego z chłopców wciśnięte pod głowę niemieckie spodnie, odezwał się, ku naszemu zdziwieniu, po polsku „Schować to! Nie ważcie się tego pokazywać!”. Okazało się, że był Ślązakiem. Następny jednak, który wszedł - a był to już esesman – „uratował honor” niemieckiego żołnierza. Spojrzawszy po leżących wycedził: "Dié jungen polnischen Banditen" i przeszedł dalej, gdzie bez słowa pytania wymierzył kolejno z pistoletu do trzech młodych chłopców (...).”
Ważną rolę po zajęciu szpitala odegrała Halina Wiśniewska, która jako „Oberschwester” (siostra przełożona) odpowiadała za rannych i załogę szpitala Długa 7. Nie znała języka niemieckiego, próbowała rozmawiać z dowódcami niemieckimi po francusku, którym władała biegle. Zdarzało się, że wyżsi oficerowie Wehrmachtu reagowali na jej prośby pozytywnie, ratując pielęgniarki i rannych przed egzekucjami, gwałtami czy rabunkami dokonywanymi przez pijanych pospolitych żołdaków. Grupę rannych udało jej się doprowadzić do Dworca Zachodniego, skąd pociągi zawoziły wypędzonych do obozu
w Pruszkowie.
Filie szpitala
Największy pododdział, ale działający samodzielnie, utworzono na ul. Freta 10 w kościele Św. Jacka i przylegających do niego pomieszczeniach Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. 19 sierpnia, po częściowym spaleniu i zbombardowaniu trzeciego
i drugiego piętra na Długiej 7, dr Tarnawski przerzucił tam około 200 rannych. Leżeli
w bocznych korytarzach i podziemiach pod opieką lekarzy ze szpitala Jana Bożego, wspomnianych już: dr. Franciszka Szumigaja, który został komendantem tej filii, dr. Cyryla Gubalewskiego, dr. Kazimierza Sroczyńskiego i dr. Leona Uszkiewicza. 30 sierpnia przebywało tam przeszło 300 rannych. Nie wszystkich udało się przenieść na ul. Długą 7, została z nimi m.in. siostra Teodozja Kamińska. Gdy 2 września Niemcy podpalili zabudowania, w których leżeli ciężko ranni, korzystając z pomocy ludności cywilnej, wyniosła ich na ul. Starą. Tu 5 września doczekali się ekipy sanitarnej, która pod flagą Czerwonego Krzyża działała z gmachu Seminarium Duchownego na Krakowskim Przedmieściu i tam też przeniesiono około 40 uratowanych pacjentów.
Filią Długiej 7 był też szpital zorganizowany na Podwalu 25, w restauracji „Pod Krzywą Latarnią” z miejscami na około 100 osób. Jego obsadę stanowili lekarze wojskowi – chirurdzy, m.in. Jerzy Kaczyński „Bogdan", Włodzimierz Nakwaski „Wodołaz".
Na Podwalu 46, w restauracji „Pod Czarnym Łabędziem” zorganizowano szpitalik
z miejscami na około 30 osób, w trzech izbach na parterze. Pełnił tam obowiązki lekarza Janusz Anyżewski. Wszyscy ci lekarze z grupą lżej rannych przeszli kanałami do Śródmieścia lub na Żoliborz.
Ciężko rannych z obu tych punktów starano się przenieść na Długą 7, kilkunastu spośród nich musiano jednak pozostawić. Z „Czarnego Łabędzia” ocalała tylko sanitariuszka Maria Przyborowska, zabrana przez Niemców do opatrywania ich rannych.
Piśmiennictwo
Maria Wiśniewska, Małgorzata Sikorska, Szpitale powstańczej Warszawy, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 1991
Bożena Urbanek, Pielęgniarki i sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim w 1944 r., PWN, Warszawa 1988
Transport materaców, którymi zastępowano brakujące łódzka szpitalne w organizowanych szpitalach polowych w rejonie ulicy Długiej. W głębi kościół Św. Ducha. Stanisław Kopf, Dni Powstania, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1984
Ranni w szpitalu. http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/zdjecia/centralny-powstanczy-szpital-chirurgiczny-ul-dluga,3464593,galop,16580443,t,id,tm,zid.html
W drodze do kanałowego włazu.
Stanisław Kopf, Dni Powstania, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1984
Trasa odwrotu kanałami oddziałów powstańczych ze Starego Miasta .
Stanisław Kopf, Dni Powstania, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1984
Zwłoki powstańców rozstrzelanych przez Niemców w dniu 2 września 1944 roku. http://fakty.interia.pl/raporty/raport-powstanie-warszawskie/galerie/warszawa-podczas-powstania-zdjecie,iId,998333,iAId,71130#998333
Spalone szczątki zamordowanych rannych powstańców
w pomieszczeniach i na dziedzińcu szpitala Długa 7 .
http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/powstanie/sanitariat_06.html
Ruiny szpitala Długa 7 po wojnie
http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/powstanie/sanitariat_06.html
Tablica na frontowej ścianie pałacu Raczyńskich.
W książce Roberta Bieleckiego „Długa 7 w Powstaniu Warszawskim” podano, że liczba ofiar była mniejsza: „…w szpitalu na Długiej 7 znajdowało się 2 września około 450 rannych, to przecież większość z nich Niemcy zmusili do opuszczenia budynku. Niemała część rannych i chorych uratowała się, dołączając do ludności cywilnej. Kilkudziesięciu zostało zastrzelonych na Podwalu, międzymurzu, pl. Zamkowym, Mariensztacie, a nawet jeszcze później. Wreszcie spora grupa tych, co przebywali w piwnicach, została uratowana 4 września przez ekipę PCK z klasztoru karmelitów”.
Liczba ludzkich szczątków – w celu uniknięcia epidemii ciała pomordowanych zostały później przez Niemców oblane benzyną i spalone – została w kwietniu 1945 oszacowana przez PCK na ok. 200.
Podana na tablicy data jest błędna, gdyż masakra powstańczych szpitali na Starówce nastąpiła 2 września 1944.
Ogłoszenie na budynku Archiwuwm Głownego Akt Dawnych o planowanym umocowaniu tabliczki z kodem QR. Fot. Karol Zgliński